Wrześniowe Tatry '09
AL 2009
Wyprawa Karkonosze 2009
Początek stycznia. Warszawa. Wreszcie zrobiła się zima, wreszcie jest nadzieja że szczepowe zimowisko będzie naprawdę śnieżne i wreszcie górskie. Nasz cel – Beskid Wyspowy czeka. I nagle spada na nas wiadomość, której baliśmy się już długo – Mikołaj nie dostaje zgody na wyjazd z drużyną. Konsternacja. Co dalej? Co robimy? W pięciu w Beskid, może gdzie indziej? Siedzę w domu, wertuję kolejną mapę... Telefon się urywa – sztab AliZ, chłopaki, rodzice... Moja Mama, której też udzieliła się wyjazdowa gorączka pyta mnie z herbatą w ręku „Maciek, i gdzie wy teraz pojedziecie...?”
W szufladzie znajduję stary przewodnik po Karkonoszach – byłem tam, gdy miałem jakieś 14lat i pamiętam że zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Telefony do chłopaków, do komendy hufca... Jest pomysł – Czerwony Szlak... Jeszcze tylko konsultacje z Naczelnictwem. Jest zgoda. Przeliczam forsę, preliminuje wszystko na nowo. Dwudziestego stycznia ma pojechać nas czterech. Zając 22-go po egzaminie ma do nas dojechać. Jest nieźle. Przynajmniej wiemy co dalej... Teraz tylko pozostaje załatwić transport, noclegi na trasie i zamówić przyzwoitą pogodę. Pani w PZU z uśmiechem na ustach wręcza mi sporządzoną polisę i informuję że dołożyła nam „ubezpieczenie od akcji poszukiwawczej i ratunkowej”. „No nieźle” – myślę sobie, zobaczymy jak będzie...
Na wschodnim meldujemy się o czasie. Przedział pusty – do naszej dyspozycji. Po nieszczęsnych Gorcach i 12 godzinach na korytarzu przed wagonowym kiblem, każde miejsce siedzące wydaje nam się niesamowitym luksusem... Zadowoleni z miejsca, dostajemy od razu pół godziny opóźnienia pociągu. Po prostu stoimy godzinę na wschodnim. Nieźle się zaczyna. Opóźnienia nie nadrobiliśmy, wręcz przeciwnie powiększyło się ono do dwóch godzin...
W końcu dotarliśmy do Szklarskiej Poręby o godzinie dwunastej dnia następnego, po bagatela, 14 godzinach jady PKP. Pogoda taka sobie. Mgła, nisko chmury, i jak na styczeń – ciepło. Wchodzimy na szlak. Powoli zdobywamy metry. Jednak noc spędzona w pośpiesznym daje nam w kość. Krótko mówiąc – wleczemy się. Każdy z nas ma plecak, sprzęt, żarcie, butle z gazem, palniki i mnóstwo innych szpargałów, bez których byłoby jeszcze gorzej... docieramy w końcu na Szrenice. Ciepły prysznic, herbata, kolacja. Luksus. O dwudziestej ścina nas z nóg. Idziemy spać.
Poranek wita nas widocznością na całe... piętnaście metrów. Zrezygnowani idziemy do łazienki, zaczynamy zbierać ciuchy, pakować plecaki... i nagle cud! Wyglądam przez okno. Rozwiało się wszystko, nad głową lazur nieba, widać Góry Izerskie wiec na 30 km, nie ma chmur. Morale wzrosło o 200%. O dziewiątej jesteśmy już na szlaku. Słońce mocno grzeje. Szybko zdejmujemy Gore, i w samych polarach idziemy naprzód. To miał być najtrudniejszy kawałek trasy, a przestrzeń pęka nam wprost pod nogami. Mijamy Kotły Śnieżne, Wielki Szyszak. Idziemy jak burza. W południe mijamy nasz „awaryjny nocleg” i dalej na luzie schodzimy do Odrodzenia. Odrodzenie – stare schronisko z lat 20-tych minionego wieku, dawny ośrodek szkolny Hitlerjugend – wita nas monumentalną podmurówką i prawdopodobnie niedawno przebytym pożarem w okolicach kotłowni. Jego najemcy zdecydowanie nie radzą sobie z jego utrzymaniem. Cieszymy się jednak że mamy nocleg. Nasz entuzjazm mocno opada gdy w nocy w pokoju jest 10’C a z kranów leci znieczulająco zimna woda... Rano, odkrywamy, szukając właścicieli, awarie centralnego ogrzewania, pękniętą rurę i warstwę lodu w pokojach drugiego skrzydła budynku. Jak na złość równo z naszym odejściem do Odrodzenia przyjeżdżają kontrole – Energetyki i SANEPIDU – pytanie „Czy Odrodzenie zostało zamknięte” towarzyszy nam do końca wyprawy. Zając definitywnie nie dojeżdża...
Wychodzimy. Oziębiło się znacznie i nic już nie zostało z wczorajszej pogody. Od przełęczy wieje umiarkowanie. Schronisko jest oszronione... dziś nie będzie tak miło. Za Małym Szyszakiem wraca pogoda. Wieje bardzo silny wiatr, ale słońce dodaje otuchy. Wypowiadam do kamery słowa „wychodzimy ponad chmury (...) ładna pogoda – oby towarzyszyła nam do końca dnia” nie wiedziałem wtedy jak bardzo się mylę...
Ruszamy naprzód. Trzymamy tempo. Wychodzimy na przełęcz i stajemy przed ścianą mgły. Momentalnie zalewa nas fala chmury, a wiatr przybiera na sile. Mimo to idziemy naprzód. Nie ma sensu się cofać. Zrobiliśmy już wszakże, 25% dzisiejszej trasy. Jest lawiniaście. Spod nóg odpadają bryły śniegu – rozciągamy szyk, by nie zwiększać niepotrzebnie nacisku. Zbocze, które trawersujemy, ma jaki 45 – 60 stopni nachylenia, a wiatr stale przybiera na sile. Zaczyna się robić niemiło. Zaczynamy walkę z żywiołem. Wiatr momentami przekracza spokojnie 100 km/h. Podrywa w górę zmrożony śnieg, który sieka w nas z całą mocą wiatru. Chłopaki zakładają kominiarki, ja naciągam chustkę na twarz. Przemy do przodu. Docieram z trudem do Słonecznika – grupy skalnej, dzięki której możemy ustalić swoje położenie na mapie. Widoczność spadła do zaledwie kilku metrów. Wyciągamy mapę. Mamy za sobą już ponad godzinę wędrówki w zamieci, a przeszliśmy ledwie kilometr. Ruszamy naprzód. Wychodzę na czoło i toruję drogę – dzięki goglom widzę cokolwiek tzn. tyczkę która wyznacza szlak... gdy docieramy do niej dopiero widzę następną. Tyczki są co jakieś dziesięć, piętnaście metrów. Jest ciężko. Bardzo ciężko. Co kilkadziesiąt kroków stajemy tyłem do wiatru i staramy się uspokoić oddech. Jesteśmy wycieńczeni. W oczach pojawia się strach. Co jakiś czas obrywamy kawałkami lodu, wielkości piłeczek do ping-ponga, które wiatr ciska w nas z rosnących nieopodal choinek. Nagle z mgły uderzają w nas światła – skuter Horskiej Służby i ratownik jadący po narciarzy biegowych, których minęliśmy na przełęczy dawno temu. Przez chwilę myśleliśmy że to po nas. Chwile później już go nie ma. Zostajemy sami z wiatrem, śniegiem, i coraz to słabszymi nogami, które nie chcą już nas nieść. Docieramy siłą woli do Równi pod Śnieżką. To świetne miejsce orientacyjne, jeśli mielibyśmy wezwać GOPR. Może to ten moment kiedy trzeba? Nie wiem. Sobiech, wbrew sobie, zaprzecza i idziemy dalej. Docieramy do rozejścia szlaków. Teraz tylko w dół i schronisko. Idąc powtarzam cicho modlitwę harcerską... chyba zadziałała – z mgły wyłania się geometryczny cień schroniska – udało się. W jadalni ludzi podnoszą głowy i odstawiają kubki. Wyglądamy jak byśmy przeszli prze lodowe piekło. Śnieg mamy wszędzie, nawet w plecakach. Z brwi, kominiarek, twarzy, szalików odpadają kawały lodu... pijemy herbatę z cytryną. Żyjemy.
Poranek wita nas taką samą pogodą. Dopiero koło południa przestaje wiać i pogoda wraca do normy. O przełęczy Okraj – końcu naszej wyprawy nie ma mowy. Jest za późno na taki dystans, a pogoda nadal nie wróży niczego dobrego. Śnieżka pozostaje jednak w naszym zasięgu. Po półtorej godziny marszu – pada naszym łupem najwyższy szczyt Sudetów. W porównaniu z poprzednim dniem nie robi to na nas wielkiego wrażenia. Każdy z nas nadal słyszy wiatr, czuje w płucach lód każdego oddechu i liczy kroki do kolejnej tyczki. Schodzimy... Do schroniska Samotnia, a potem do „naszej” Strzechy Akademickiej...
Następnego dnia kończymy naszą wyprawę... Zbiegamy do Karpacza. Potem Jelenia Góra i pociąg do Wawy. Rozstajemy się przed dworcem. Jesteśmy w domu. Chłopaki samochodem na Starówkę, Sztejer 510 na Tarcho, ja na piechotę...
Kilka dni, kilkadziesiąt kilometrów. niby nic wielkiego. Karkonosze, nie Himalaje, lecz nigdy nie zapomnimy do czego zdolne są nawet niepozorne góry...
MK
ZAWRAT 2008
W końcu... Nasza drużyna nazywa się "Zawrat", to jak mogliśmy nie być na Zawracie ;)? Wyprawa w Tatry, od strony Doliny Pięciu Stawów Polskich
Janówek - na start - Twierdza Modlin;Janówek
Zjazdy, zjazdy i jeszcze raz zjazdy. Te zjazdy miały jednak inny charakter. Już było w miarę wiadome, co jak robić.
Warszawska Harcerska Służba Powodzianom UKRAINA'08 - Nadvirna (Nadwórna)
Obóz '08 - Jezioro Gostudno k. Polnicy
To, na co każdy harcerz czeka - obóz. Na razie stacjonarny, ale i tak będzie co wspominać
Złaz WDW '08
Gorce '08. - Rabka - Nowy Targ
Trasa: Chabówka-Rabka-Maciejowa-Stare Wierchy-Obidowiec-Turbacz-Krościenko nad Dunajcem-Szczawnica-Nowy Targ
Pierwszy wypad "Zawratu" w góry. Obrzędowość przecież zobowiązuje ;)
Szkoła Górska vol.2 - Twierdza Modlin;Janówek
Dalsza nauka alpinizmu. Tym razem zjeździk i Tyrolka
Zimowy Harc - Puszcza;Czosnów
Pierwsza akcja "Zawratu". Wszyscy - poza Maćkiem rzecz jasna - uczyliśmy się podstawowych umiejętności alpinistycznych.